Prof. Cezary Szczylik: chorowanie na nowotwór w Polsce to koszmar

Ordynator oddziału onkologii Europejskiego Centrum Zdrowia Otwock prof. Cezary Szczylik  otwarcie mówi, że „normalną” sytuacją jest ta, kiedy onkolog przyjmuje 50-60 pacjentów dziennie. „Czas, który lekarz może poświęcić pacjentowi, to 3-4 minuty. To już nie jest onkologia, ale patologia” – mówił w styczniu tego roku w rozmowie z portalem gazeta.pl.

Specjalista upatruje źródła problemu w brakach kadrowych, rosnącej liczbie pacjentów oraz zbyt niskich stawkach za leczenie onkologiczne. Wyrażając swoją opinię, prof. Cezary Szczylik wie, co mówi. We współpracy z Uniwersytetem Jagiellońskim przeprowadził on badanie na grupie stu czynnych zawodowo onkologów, w trakcie którego okazało się m.in., że obecne obciążenie pracą lekarzy tej specjalizacji jest niedopuszczalne. Aż 80% z nich miało objawy syndromu wypalenia zawodowego.

Prof. Szczylik podkreśla, że mimo wprowadzenia w Polsce karty DiLO dla pacjentów onkologicznych nie uległ skróceniu czas do postawienia diagnozy i rozpoczęcia leczenia. Przy wprowadzaniu karty diagnostyki i leczenia onkologicznego nie uwzględniono bowiem pojawienia się w systemie kilkukrotnie wyższej liczby pacjentów niż przewidywano.

Na stagnację, a nawet pogorszenie się standardów diagnostyki i leczenia nowotworów w Polsce wskazuje przytoczona przez Magazyn „Polska i Świat” (TVN24) historia pacjentki, która dwukrotnie chorowała na raka piersi. Zgodnie z jej relacją dziesięć lat temu terapia przebiegła sprawnie. Jednak po powtórnym zachorowaniu w 2017 roku miała kłopoty nawet z dostaniem się do onkologa w terminie szybszym niż wyznaczona za dwa miesiące wizyta kontrolna. Kobieta relacjonuje: „Jeździłam, wystawałam pod gabinetem, wpychałam się, wypraszano mnie. Nie dość, że byłam przejęta sytuacją, że znowu mam guza, to jeszcze czułam się dramatycznie upokorzona tym, że muszę błagać i być namolna”. Podkreśla przy tym, że pacjenci onkologiczni często czują się podczas pobytów w szpitalu jak petenci, którzy muszą zabiegać o uwagę personelu. Choć jej guz bardzo szybko rósł, czas oczekiwania na USG wynosił dwa miesiące, na operację – drugie tyle. Gdy stwierdziła, że terminy są zbyt odległe, biorąc pod uwage jej stan, lekarka „wzruszyła ramionami i powiedziała, że ona ma samych pacjentów wymagających bardzo pilnej interwencji chirurgicznej”. Po zmianie ośrodka kobieta pomyślnie przeszła leczenie. Choć w grudniu tego roku powinna mieć wykonany kontrolny rezonans magnetyczny, termin wizyty u onkologa wyznaczono jej za rok.

Autor: tvn24.pl, gazeta.pl, rynek.zdrowia.pl